sobota, 30 czerwca 2012

Krótka historia prawdziwego smutku

C.S. Lewis
Clive Staples'a Lewisa zdecydowana większość czytelników kojarzy z Opowieściami z Narni. Do niedawna ja też byłam przekonana, że czarodziej mojego dzieciństwa, człowiek, dzięki któremu z nadzieją badałam tylną ściankę każdej szafy, to wyłącznie ekspert od pięknych baśni. Z zaskoczeniem odkryłam, że jest inaczej, gdy w moje ręce trafiła niewielkich rozmiarów książka o wielkiej sile rażenia. 

Smutek jest historią przejmującego bólu autora, odczuwanego po śmierci jego ukochanej żony Joy. Świadomie używam słowa historia. Lewis bowiem twierdzi, iż jego ból ewoluuje, zmienia się. Porównuje go do spirali, po której krąży, przechodząc po kolei wszystkie etapy swojego cierpienia. Oddala się od Boga, walczy, ucieka w złość, idealizuje zmarłą, tęskni, czasem czuje ulgę.  

Książka jest niezwykle szczera, wręcz bije z niej ekshibicjonizm emocjonalny. Jednak pełnego odkrycia uczuć autor dokonał celowo. Najpierw tworzył, by zrozumieć siebie i zwalczyć cierpienie. Potem zdecydował się wydać te zapiski (pod pseudonimem, w 1961, czyli już po opublikowaniu wszystkich Opowieści z Narni), by pomóc innym w ich bólu. Podobno Smutek jest polecany osobom, które straciły bliską osobę, jako remedium na ból. Nie mogę na szczęście powiedzieć, czy książka faktycznie przynosi ulgę w cierpieniu. Moi najbliżsi cały czas ze mną są. Mi Smutek przypomniał o tym jak bardzo jestem teraz szczęśliwa, jednocześnie doradził, bym doceniała każdą chwilę spędzoną z moim ukochanym mężem. Bo Lewis mówi dobitnie i wyraźnie: śmierć jednego z małżonków jest tylko kolejnym, koniecznym i nieuniknionym etapem ich miłości.

sobota, 23 czerwca 2012

Kobieca strona podróży



Martyna Wojciechowska
Kobieta na krańcu świata 2 to zbiór reportaży z Afryki i Azji. Książka powstała w oparciu o cieszący się dużą popularnością program telewizyjny, którego ze względu na głęboko zakorzeniony wstręt do ruchomych obrazów nigdy nie oglądałam (przyznaję: jestem aspołecznym typem, który przy włączonym telewizorze wydaje z siebie serię bardzo wysokich pisków, przeplatanych warkotami, skierowaną w stronę nieszczęsnego domownika, który w spokoju chce obejrzeć ostatni odcinek swojego serialu). Nie przeprowadzę tu więc analizy porównawczej programu i książki, choć przyznaję, że lektura zachęciła mnie nawet do obejrzenia wersji telewizyjnej.

Konwencja Kobiety... jest prosta: lecimy samolotem w daleki świat, gdzie dopadamy jakąś bohaterkę i skrótowo opisujemy jej albo ciężkie albo dziwaczne życie, następnie dołączamy kilka informacji i ciekawostek o kraju w którym toczy się akcja, robimy zdjęcia. Tak pomieszane składniki nie dają czytelnikowi szans na dogłębne poznanie miejsc odwiedzanych przez ekipę programu. Martyna Wojciechowska wyraźnie wybrała kobiecą stronę podróży - nie skupia się na wielkiej polityce, czy globalnych problemach. 90% uwagi autorki koncentruje się na bohaterce danego rozdziału (co do zasady jest to kobieta, ale zdarzył się również hipopotam...). Poznajemy więc wybrane aspekty egzotycznego świata w sposób iście fragmentaryczny. Taki model opisywania rzeczywistości sam w sobie zły nie jest, zwłaszcza, że autorka robi to bardzo przystępnie i zajmująco. Niestety raził mnie w książce brak obiektywizmu - niektóre bohaterki Martyna lubi i ceni, inne niemalże otwarcie krytykuje.

Ogromny plus należy się za zdjęcia, wykonane przez Małgorzatę Łupinę. Właściwie to nie wiem, czy tekst aby na pewno był tutaj potrzebny, bo fotografie samodzielnie opowiadają historie, momentami przekazując więcej niż słowo pisane.

Choć książka ta nie stanowi literatury podróżniczej najwyższej klasy, to jednak jest godna polecenia, zwłaszcza osobom, które chcą się na parę godzin oderwać od rzeczywistości i wybrać na krótkie wakacje w wyobraźni - bez wielkich oczekiwań, wielkich myśli i wielkich emocji.

sobota, 9 czerwca 2012

Kościół w wersji instant

Szymon Hołownia
Szybko, lekko, przyjemnie, całkiem smacznie, poznawczo. Tak w skrócie można opisać Kościół dla średnio zaawansowanych, niezbyt opasłą książeczkę autorstwa dziennikarza Szymona Hołowni, szerszej publiczności znanego z wygłupów w telewizji TVN. 


Autor ze sporą dawką humoru, dużą ilością dystansu i olbrzymią sympatią opisuje Kościół Katolicki. Lecz nie w formie systemowej, wnikliwej analizy, a leksykonu dość przypadkowych pojęć. Dowiadujemy się więc, czym jest antyfona, o co chodzi w modlitwie stresem, jaką rolę pełni gosposia na plebani i karaoke podczas mszy. Dodatkowo możemy wybierać sobie hasła w dowolnej kolejności i zgodnie ze swoimi zainteresowaniami (choć ja przeczytałam książkę "od deski do deski"). Czytelnik zostaje wzbogacony w nową wiedzę, zasypany anegdotami i ciekawostkami. Wszystko to jest przyprawione lekkim, ironicznym stylem pisania.

Mimo że Hołownia ślizga się po tematach, nie przystając ani na moment i poza nielicznymi wyjątkami (na szczególne wyróżnienia zasługują hasła Watykańska ruletka oraz Obsesja seksualna) nie wdaje się w głębsze rozważania, jest on całkowicie usprawiedliwiony. Świadomie zdecydował się na formułę książki instant, "w proszku",  publicystycznego fastfooda. Książka jest tym czym miała być, niczego nie udaje. I za tę szczerość należy się Hołowni duży plus. 

Niestety, zabrakło mi trochę w tej pozycji odwagi. Hołownia na tematy kontrowersyjne pisze krótko, powtarzając frazesy, które można usłyszeć co niedzielę w kościele. Nie podejmuje dyskusji. No cóż... Taka właśnie jest forma książki - lekko, szybko, wesoło, dla każdego. Głębsze rozważania mogłyby tylko zepsuć konwencję.

Warto sięgnąć po Hołownię. Kościół dla średnio zaawansowanych jest bardzo dobrze, przystępnie napisaną książką, która pozwala bliżej poznać instytucję, która w naszym kraju ma nadal niezwykle silną pozycję. Wiedza ta przyda się każdemu: wierzącym praktykującym, wierzącym niepraktykującym, niewierzącym praktykującym i niewierzącym niepraktykującym:). 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...