Clive Staples'a Lewisa zdecydowana większość czytelników kojarzy z Opowieściami z Narni. Do niedawna ja też byłam przekonana, że czarodziej mojego dzieciństwa, człowiek, dzięki któremu z nadzieją badałam tylną ściankę każdej szafy, to wyłącznie ekspert od pięknych baśni. Z zaskoczeniem odkryłam, że jest inaczej, gdy w moje ręce trafiła niewielkich rozmiarów książka o wielkiej sile rażenia.
Smutek jest historią przejmującego bólu autora, odczuwanego po śmierci jego ukochanej żony Joy. Świadomie używam słowa historia. Lewis bowiem twierdzi, iż jego ból ewoluuje, zmienia się. Porównuje go do spirali, po której krąży, przechodząc po kolei wszystkie etapy swojego cierpienia. Oddala się od Boga, walczy, ucieka w złość, idealizuje zmarłą, tęskni, czasem czuje ulgę.
Książka jest niezwykle szczera, wręcz bije z niej ekshibicjonizm emocjonalny. Jednak pełnego odkrycia uczuć autor dokonał celowo. Najpierw tworzył, by zrozumieć siebie i zwalczyć cierpienie. Potem zdecydował się wydać te zapiski (pod pseudonimem, w 1961, czyli już po opublikowaniu wszystkich Opowieści z Narni), by pomóc innym w ich bólu. Podobno Smutek jest polecany osobom, które straciły bliską osobę, jako remedium na ból. Nie mogę na szczęście powiedzieć, czy książka faktycznie przynosi ulgę w cierpieniu. Moi najbliżsi cały czas ze mną są. Mi Smutek przypomniał o tym jak bardzo jestem teraz szczęśliwa, jednocześnie doradził, bym doceniała każdą chwilę spędzoną z moim ukochanym mężem. Bo Lewis mówi dobitnie i wyraźnie: śmierć jednego z małżonków jest tylko kolejnym, koniecznym i nieuniknionym etapem ich miłości.