Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty

piątek, 30 listopada 2012

Świat widziany oczami korespondenta wojennego

Anna Wojtacha
Zawód: korespondent wojenny. Te słowa zawsze miały dla mnie jakiś tajemniczy posmak.  Kim są ludzie, którzy wybierają życie na wojnie? Jak wyglądają konflikty zbrojne widziane oczyma dziennikarza? Czy kobieta może być korespondentem wojennym? Jakie są konsekwencje wykonywania tego zawodu? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć Anna Wojtacha w książce pt. Kruchy lód.

Podkreślić trzeba, że autorka sama jest korespondentem wojennym. Zna środowisko od podszewki i relacjonowała dla nas niejedną wojnę. Dzięki temu książka  jest autentyczna, prawdziwa i zawiera wiele interesujących anegdot.
Mamy niepowtarzalną okazję, by poznać metody pracy  i atmosferę panującą wśród dziennikarzy. Dowiadujemy się też jak wygląda życie dziennikarza po powrocie z linii frontu. Jeśli interesuje Was jak się bawią korespondenci wojenni, czego zawsze brakuje na wojnie i czy wygodnie podróżuje się wojskową CASĄ, polecam tę książkę.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Japonia okiem biologa



Krzysztof Schmidt, Nozomi Nakanishi
Iriomote. Wyspa dzikich kotów Krzysztofa Schmidta opisuje podróż badawczą autora na japońską wyspę Iriomote, leżącą na archipelagu Riukiu. Wyspa jest mała, słabo zaludniona i generalnie dość nudna. Największą atrakcją są hucznie obchodzone festiwale i święta ludowe. Poza tym Iriomote zamieszkuje ponoć niezwykły - ciężko mi ocenić jak bardzo niezwykły, bo jestem prawnikiem, a nie biologiem - gatunek dzikiego kota i to właśnie w celu zbadania tego gatunku autor pojawił się na wyspie. Cieszyłam się - lubię koty, lubię przyrodę, lubię zapomniane zakątki świata, lubię Japonię. Myślałam, że będzie co najmniej ciekawie. Myliłam się.

Przede wszystkim Iriomote... jest nudna! Autor skupia się na odławianiu i śledzeniu kotów i zamiast dzielić się ciekawostkami z ich życia, zaś największe emocje budzą w nim nieustannie psujące się nadajniki. Schmidt opisuje tak dokładnie przebieg badań, wychodząc zapewne z błędnego założenia, że to co u niego wywołuje dreszczyk emocji, będzie równie podniecające dla przeciętnego czytelnika... Owszem, książka ma tzw. momenty, jak niezwykły opis rozmnażania się drzew figowca (który tak mnie zafascynował, że zna go już cała moja rodzina), ale giną one w nawale nudziarstwa. Mocną stroną mogłyby być opisy regionalnych świąt obchodzonych przez mieszkańców archipelagu Riukiu, ale niestety brakuje w nich głębi i analizy - bazują tylko na tym co autor sam zaobserwował i jeśli coś było dla niego niezrozumiałe, to takim pozostało już na zawsze. Razi też niezbyt wprawny język (który jeszcze mogę wybaczyć - autor jest naukowcem, nie zawodowym pisarzem) oraz bardzo subiektywne spojrzenie na świat Schmidta. Zdjęcia zamieszczone na końcu książki są przeciętne.

Podsumowując: polecam osobom, które są zainteresowane techniczną stroną obserwacji dzikich zwierząt. 


Morris też ma dziką duszę. Tylko nie lubi jej ujawniać:) 

sobota, 23 czerwca 2012

Kobieca strona podróży



Martyna Wojciechowska
Kobieta na krańcu świata 2 to zbiór reportaży z Afryki i Azji. Książka powstała w oparciu o cieszący się dużą popularnością program telewizyjny, którego ze względu na głęboko zakorzeniony wstręt do ruchomych obrazów nigdy nie oglądałam (przyznaję: jestem aspołecznym typem, który przy włączonym telewizorze wydaje z siebie serię bardzo wysokich pisków, przeplatanych warkotami, skierowaną w stronę nieszczęsnego domownika, który w spokoju chce obejrzeć ostatni odcinek swojego serialu). Nie przeprowadzę tu więc analizy porównawczej programu i książki, choć przyznaję, że lektura zachęciła mnie nawet do obejrzenia wersji telewizyjnej.

Konwencja Kobiety... jest prosta: lecimy samolotem w daleki świat, gdzie dopadamy jakąś bohaterkę i skrótowo opisujemy jej albo ciężkie albo dziwaczne życie, następnie dołączamy kilka informacji i ciekawostek o kraju w którym toczy się akcja, robimy zdjęcia. Tak pomieszane składniki nie dają czytelnikowi szans na dogłębne poznanie miejsc odwiedzanych przez ekipę programu. Martyna Wojciechowska wyraźnie wybrała kobiecą stronę podróży - nie skupia się na wielkiej polityce, czy globalnych problemach. 90% uwagi autorki koncentruje się na bohaterce danego rozdziału (co do zasady jest to kobieta, ale zdarzył się również hipopotam...). Poznajemy więc wybrane aspekty egzotycznego świata w sposób iście fragmentaryczny. Taki model opisywania rzeczywistości sam w sobie zły nie jest, zwłaszcza, że autorka robi to bardzo przystępnie i zajmująco. Niestety raził mnie w książce brak obiektywizmu - niektóre bohaterki Martyna lubi i ceni, inne niemalże otwarcie krytykuje.

Ogromny plus należy się za zdjęcia, wykonane przez Małgorzatę Łupinę. Właściwie to nie wiem, czy tekst aby na pewno był tutaj potrzebny, bo fotografie samodzielnie opowiadają historie, momentami przekazując więcej niż słowo pisane.

Choć książka ta nie stanowi literatury podróżniczej najwyższej klasy, to jednak jest godna polecenia, zwłaszcza osobom, które chcą się na parę godzin oderwać od rzeczywistości i wybrać na krótkie wakacje w wyobraźni - bez wielkich oczekiwań, wielkich myśli i wielkich emocji.

poniedziałek, 5 marca 2012

W powojennym polskim buszu

Ryszard Kapuściński
Aż wstyd się przyznać, ale Busz po polsku to pierwsza przeczytana przez mnie książka Ryszarda Kapuścińskiego. Jest to wstyd tym większy, że jego reportaże stały na półkach w moim rodzinnym domu właściwie od zawsze, a ja jako mały dzieciak często zastanawiałam się, co ukrywają te kolorowe okładki o dziwnych tytułach. Nigdy jednak do nich nie zajrzałam. Oczywiście szybko dowiedziałam się, kim jest ich autor oraz o czym traktują, ale jakoś mnie do nich nie ciągnęło, zawsze miałam pilniejsze sprawy i ważniejsze lektury. Dopiero niedawno, uświadomiwszy sobie ogrom swojej ignorancji, podebrałam z biblioteczki rodziców kilka książek Kapuścińskiego. 


Na pierwszy ogień, właściwie bez powodu i zupełnie przypadkowo, poszedł Busz po polsku. Dopiero później niezawodna Wikipedia uzmysłowiła mi, że jest to pierwsza książka Kapuścińskiego. Została wydana w roku 1962. Dodatkowo, również zupełnie nieświadomie, przeczytałam Busz w rocznicę urodzin autora, czyli 4 marca! Absolutna i zupełnie przypadkowa symbolika:). 

Busz po polsku jest to zbiór 17 krótkich reportaży, które w latach 1958-61 ukazały się w tygodniku Polityka. Autor opisuje w nich Polskę i ludzi w niej mieszkających. Na wstępie poznajemy wspomnienia Kapuścińskiego z okresu II wojny światowej - głód, strach, ból. Mimo że minęły lata od kiedy się zakończyła, wojna nadal tkwi w autorze, i będzie się w nim zapewne toczyć aż do śmierci. W następnych reportażach obserwujemy już rzeczywistość powojenną, oglądaną z perspektywy przeciętnych obywateli, mieszkańców wsi i miast - i z tych opisów wyłania się społeczeństwo z jednej strony dotknięte wojną, z drugiej pełne nienawiści i ignorancji, będących według autora główną wojny przyczyną. Ostatni reportaż to już wspomnienie z innego świata - w ciemną noc, przy ognisku w Ghanie Kapuściński wspomina swój kraj, by na sam koniec stwierdzić: Opowiedzieć jeden rok mojego kraju, wszystko jedno który, rok 1957, powiedzmy, tylko jeden miesiąc tego roku, weźmy lipiec, tylko jeden dzień, choćby szósty. Nie sposób. A jednak ten dzień, miesiąc i rok istnieje w nas, musi istnieć, przecież wtedy byliśmy, szliśmy ulicą, kopaliśmy węgiel, cięliśmy las, szliśmy ulicą, jak opisać jedną ulicę w jednym mieście (może być Kraków), tak aby odczuli jej ruch, jej klimat, jej trwanie i zmienność, jej zapach i szum, tak żeby ją wiedzieli.



Oczywiście rekomendować i polecać reportaży Kapuścińskiego nikomu nie trzeba. O tym, że są świetnie napisane, przenikliwe i mądre, wie chyba każdy. A jeśli wcześniej tego nie wiedział, to teraz już wie:) Ja się natomiast cieszę, że to dopiero początek mojej przygody z tym reporterem i już ostrzę zęby na  kwietniową lekturę Cesarza.


piątek, 6 stycznia 2012

Afryka i polityka

Dariusz Rosiak
Nie samą fikcją żyje człowiek, a że czasem w ręce wpadnie pozycja nie dość, że ciekawa, to jeszcze przyzwoicie napisana, to trzeba ją obowiązkowo przeczytać. A jak ją jeszcze przyniesie Mikołaj, na wyraźne polecenie naszego Ukochanego, to wszystkie powieści, opowiadania i wiersze idą w odstawkę. Tak właśnie było ze zbiorem krótkich reportaży Dariusza Rosiaka, dziennikarza Rzeczpospolitej i Programu Trzeciego Polskiego Radia, pt.: Żar.Oddech Afryki. Zupełnie niespodziewanie znalazłam ją pod choinką, a że temat mnie wybitnie interesuje, więc jeszcze w Wigilię rozsiadłam się w wygodnym fotelu i zagryzając makowcem, zabrałam się do czytania.
Plik:AfricaCIA-HiRes.jpgKsiążka składa się z trzynastu reportaży z różnych państw Afryki, m. in. z Kenii, Rwandy, Demokratycznej Republiki Konga, RPA. Widać, że autor odrobił pracę domową i świetnie przygotował się merytorycznie. Więc poznajemy trochę historii (nawet tej sięgającej do czasów w których polowania na niewolników były codziennością) i trochę bieżących informacji politycznych i gospodarczych. Widzimy Afrykę uwikłaną w mrożące krew konflikty zbrojne, rządzoną i rozkradaną przez bandę skorumpowanych kretynów (np. Do 2008 roku minister zdrowia RPA Manto Tshabalala-Msimang utrzymywała, że AIDS właściwie nie ma, a zaraza, która wykańcza Afrykanów, jest spuścizną kolonializmu i wynikiem spisku zachodu (...)). Przyglądamy się kontynentowi, który głoduje, cierpi i płacze. Miękki fotel jakby uwiera, a słodki makowiec, zaczyna powoli stawać w gardle. Tym bardziej, że z książki wyłania się smutny obraz fiaska pomocy humanitarnej, jakiej dostarcza Afryce zachodni świat. Zmarnowanych środków, pieniędzy wydawanych przez lokalnych przywódców na zbrojenia, naiwności i głupoty gwiazd nawołujących do dzielenia się z naszą ubogą, młodszą siostrą. Zresztą,co tu dużo pisać, kto chce, ten przeczyta. Naprawdę warto.

Czego w reportażach Rosiaka trochę brakuje, to codzienności i kultury afrykańskiej. Bliższego poznania człowieka i jego powszednich zmagań. Niby coś tam jest - szał fryzjerski Ghańczyków i czy opisy festiwalu muzycznego w Mali - ale zamieszczone trochę na odczepnego, być może po to by książkę nazwać Oddech Afryki, a nie Studium polityczno-gospodarcze współczesnej Afryki:). Ten minus, o ile można to uznać za minus, nie przeszkadza jednak, bo książka jest bardzo ciekawa, rzetelna i dobrze napisana. Godna polecenia osobom, które swoją przygodę z tym kontynentem dopiero zaczynają - da podstawowe informacje i z pewnością zachęci do sięgania po kolejne reportaże i książki podróżnicze.

A na koniec - trzeba pokazać, że Afryka też potrafi:) Oto Bassekou Kouyate, jeden ze słynniejszych muzyków z Czarnego Lądu, mistrz gry na ngoni (taka dziwna, mała gitara).


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...