Wmówiła sobie, że mieszkańcy Jonkopingu są mili, że Szwedzi są mili. To było głupie. Idiotyczne. Mieszkańcy Jonkopingu wcale nie są milsi od monachijczyków, Smalandczycy od Bawarczyków, a Szwedzi od Niemców. Powinna była to zrozumieć.
Majgull Axelsson to była jedna z pierwszych współczesnych pisarek, które pokochałam (potem pojawiły się jeszcze Doris Lessing, Chimamanda Ngozi Adichie, Magda Szabo, Alice Munro) i ta pierwsza miłość siedzi we mnie bardzo głęboko. Mam w domu wszystkie jej wydane w Polsce książki, wszystkie czytałam, jedne podobały mi się mniej, inne bardziej, ale w sumie żadna mnie nie zawiodła. Wszystkie jej powieści są do siebie w pewnym sensie podobne: bohaterkami są kobiety osadzone w miotanym problemami szwedzkim społeczeństwie, którym autorka funduje zawsze ostrą analizę psychologiczną. Mimo tych zbieżności świat Axelsson nigdy mnie nie nudzi i nie nuży. Jej dzieła to pewniaki, które biorę w ciemno. Kiedy więc wychodzi kolejna książka pisarki, wycieczka do księgarni jest po protu kwestią czasu. Zazwyczaj bardzo krótkiego czasu :).
Czy najnowsza Ja nie jestem Miriam, opowiadająca historię życia Miriam-Maliki, kobiety która przeszła przez piekło obozów koncentracyjnych, ukradła cudzą tożsamość i została przykładną szwedzką panią domu, trzyma poziom poprzednich powieści? Tak, zdecydowanie trzyma. Nawet, powiedziałabym - podwyższa. Dlaczego? Otóż znajdziemy tu wszystkie zalety powieści Axelsson, a więc ładny, czysty język, ciekawych bohaterów (a właściwie bohaterki), charakterystyczny sposób prowadzenia narracji (akcja, która skacze w czasie, pozornie bez większego ładu, liczne retrospekcje, a także spojrzenie na daną sytuację oczami różnych bohaterów). Jednak tym razem autorka zdecydowała wyjść trochę poza swoje schematy. I to była bardzo dobra decyzja!
Ja nie jestem Miriam różni się od jej poprzednich powieści przede wszystkim tematyką. Axelsson zdecydowała się bowiem opisać trudny i bolesny czas II wojny światowej i rzeczywistość obozów koncentracyjnych. Szwedka zawsze pisała bezkompromisowo i boleśnie, a w zestawieniu z koszmarną rzeczywistością Auschwitz i Ravensbruck jej proza boli jeszcze mocniej. To wszystko widziane oczami młodej, kilkunastoletniej dziewczyny, niemalże dziecka, która straciła najbliższych w horrorze obozów koncentracyjnych. Pierwszy raz miałam problem, żeby przebrnąć przez powieść ze względu na okropności w niej opisywane (inną kwestią jest to, że po urodzeniu syna, każde cierpiące dziecko ma jego twarz i o tragediach dzieci czyta mi się wyjątkowo trudno). Przypuszczam, zgaduję, że szwedzkie społeczeństwo wie o potwornościach II wojny światowej zdecydowanie mniej niż młodzi Polacy. Przecież my w szkole przerabialiśmy liczne lektury o obozach koncentracyjnych. Na historii wałkowaliśmy temat. A on nadal boli. Natomiast dla osoby, która wcześniej nie słyszała o doktorze Mengele, a o komorach gazowych i koszmarnym głodzie miała wiedzę pobieżną, Ja nie jestem Miriam musi być niezłym szokiem. Axelsson opisuje obozową rzeczywistość brutalnie i dosadnie, nie szczędząc czytelnikom bolesnej prawdy. Stara się też ukazać psychikę osoby postawionej przez los w tak strasznych okolicznościach - bez lukru i udawania, ale też bez oceniania i wartościowania. Obraz człowieka na krawędzi życia, człowieka w sytuacji ekstremalnej, wyszedł autorce bardzo dobrze.
Jednak doskonałe opisanie wojennej rzeczywistości to nie jedyna zaleta Ja nie jestem Miriam. Autorka na tym tle snuje rozważania (nienachalnie i jakby mimochodem, jak to u Axelsson) o ludzkiej naturze, o nietolerancji, o niechęci, o uprzedzeniach, o tym jak powstaje zło, skąd się bierze zbiorowa nienawiść i zbiorowa histeria. To jest to z czym my, jako naród, mamy cały czas problem. Z uświadomieniem sobie, że my - Polacy - też mamy niechlubne fragmenty w naszej historii. Że na naszym podwórku też może narodzić się zło płynące z uprzedzeń. Ciekawe czy ta powieść wywołała burzę w Szwecji? Bo gdyby analogiczna książka zostałaby wydana w Polsce, myślę (ba! jestem pewna!), że na autorze nie zostawiono by suchej nitki. W powieści Axelsson wszyscy są pełni niechęci do drugiego człowieka - Niemcy nienawidzą Żydów, a cały świat nienawidzi Cyganów. Nawet Ci dobrzy i pozytywni bohaterowie, nawet więźniowie obozów koncentracyjnych noszą w sobie pogardę. Autorka nikogo nie broni, ale też nie oskarża. Obserwuje, analizuje, zastanawia się. Uwielbiam ją za to.
Kolejną ogromną zaletą powieści jest genialnie wykreowana postać Miriam/Maliki. Kobieta, która jest nikim, kobieta-oszustka, idealnie maskująca się w nowym środowisku, uciekająca od przeszłości. Idealna szwedzka pani domu, żyjąca w wiecznym strachu. Martwa za życia. Żywa po śmierci. Pojętna uczennica, która zrobi wszystko, by gdzieś przynależeć. Kobieta, która zakopała obozową traumę głęboko, lecz trauma ta wciąż wypływa. Panicznie (a nawet nieco paranoicznie) boi się wyjścia na jaw swoich tajemnic. Postacie drugoplanowe również są ciekawe i poruszające, zwłaszcza postać Camilli, wnuczki Miriam.
Ja nie jestem Miriam to naprawdę świetna, mądra i poruszająca lektura, zawierająca w sobie wszystkie dobre cechy pisarstwa Axelsson. Jest to powieść, która zmusza do refleksji, taka która zostaje z czytelnikiem na dłużej. Polecam ją właściwie każdemu, kto ma na tyle mocne nerwy, żeby znieść naprawdę wstrząsające opisy rzeczywistości obozów koncentracyjnych i psychiki młodej kobiety, która musiała przejść przez piekło. Naprawdę warto czytać takie książki!
Moja ocena: 8,5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz