"Otóż, uważam, że miłość nigdy nie jest zmarnowana. Owszem, można zawieźć ufność. Ale nie da się zmarnować miłości."
Na półkach księgarń króluje kolejna, już dwudziesta pierwsza, część Jeżycjady. Dla mnie to lektura obowiązkowa, mimo że od lat głównie marudzę i wzdycham przy lekturze serii. Ale zacznijmy może od początku!
Na książkach Musierowicz się wychowałam. Pamiętam jak oczarował mnie serdeczny i ciepły świat domu Borejków, jak zaraziłam się (jeszcze mocniej) miłością do książek i wielkich domowych księgozbiorów. Pamiętam jak marzyłam o wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, miłości w której słowa są niepotrzebne (swoją drogą uświadomienie sobie, że w rzeczywistości relacje damsko-męskie wyglądają nieco inaczej zajęło mi niepokojąco dużo czasu ;) ). Bez wahania mogę napisać, że Jeżycjada to najważniejsze książki mojego dzieciństwa. Książki do których wracam do dziś i średnio raz na rok odświeżam sobie wybrane tomy. Kocham Jeżycjadę miłością wielką i szaloną. Tak do Pulpecji. Potem to już nie było to samo, w nowym systemie społeczno-politycznym pisarce już wyraźnie nie szło odwzorowywanie rzeczywistości, ale do całkiem niezłej Kalamburki czytało się serię przyjemnie, ciekawie i miło. Potem przyszedł Język Trolli i nic już nie było takie samo.
Od tego tomu Jeżycjada stała się… hmm… dziwna. Społeczeństwo zostało wyraźnie podzielone na sprawiedliwych, inteligentnych Borejków i schamiałą, prymitywną, pozbawioną zasad, przeżartą konsumpcją resztę świata. Styl życia Borejków zaś zaczął być tak absurdalnie nieprzystający, tak archaiczny i tak dziwny, że aż przykro się to czytało. Szczyt absurdu osiągnięty został zdaje się w Czarnej polewce, gdzie nieślubne (NIEŚLUBNE!) dziecię Róży i Fryderyka było skandalem i solą w oku wszystkich członków rodziny*. Młodzi Borejkowie nie mieli właściwie kolegów, bo kto by się tam z chamstwem zadawał, prawda? Postacie normalne, typowo nastoletnie, pełne charakterystycznych dla tego wieku wad, takie jak koleżanka Józinka (ta od prezentów na Mikołajki), Wolfi czy Magdusia zostały przedstawione ostatecznie w dość negatywnym świetle. Szkoda.
Jak więc na tym tle przedstawia się najnowsza powieść Małgorzaty Musierowicz? Zdecydowanie lepiej. Autorka chyba trochę przejrzała na oczy i uwspółcześniła nieco świat przedstawiony w powieści. Po pierwsze główni bohaterowie - Ignaś i Agnieszka - są parą zwyczajnych młodych ludzi. Co prawda kolegów i koleżanek raczej za wielu nie mają (i jest to wprost wskazane w tekście), ale dzieje się tak dlatego, że jedno i drugie jest wycofane, introwertyczne, nieśmiałe. Doświadczali przemocy psychicznej w gimnazjum, mają po tym lekką traumę. Nie jest więc tak, jak było w przypadku Laury czy Róży, które właściwie nie miały przyjaciółek i koleżanek, a nie do końca wiadomo było dlaczego (albo gorzej: było wiadomo - brakowało odpowiednich kandydatek, no bo z kim tu dyskutować o poezji? z Kopiec Esmeraldą?!). Po drugie ludzie z zewnątrz ukazani w powieści nie są tak zupełnie źli, Musierowicz nieco odeszła od tego jednoznacznego przedstawiania świata. Historia Ignasia i Agi też jest normalniejsza niż na przykład kretyńska (nie bójmy się tego słowa) historia Laury i polonisty połączonych złotą nicią i iglakami. Widać, że Musierowicz się stara, analizuje krytykę i próbuje uwspółcześnić swoje powieści. Pod tym względem Feblik jest najnormalniejszą z jej książek, od Języka Trolli licząc. Niedociągnięcia owszem są, można się przyczepić do paru rzeczy, ale jest lepiej.
Bardzo mi się też spodobała korespondencja mailowa Idy i Gabrysi. Dużo tam było ironii, autoironii, humoru i takiego starego, borejkowskiego klimatu. Parę razy parsknęłam tłumionym śmiechem. W ogóle fragmenty powieści, które działy się w domu Pulpy i Floriana były zdecydowanie najlepsze. Członkowie rodziny zostali potraktowani z czułą, lekko kpiącą sympatią, ich słabostki i niedociągnięcia autorka opisała naprawdę ładnie. Dom Florków to takie miejsce w którym sama bym się chciała znaleźć; wyidealizowana Arkadia, położona wśród lasów. Rodzinne biesiady, wspólne czytanie, granie w Carcassonne i oglądanie spadających gwiazd. No i domowe lody Patrycji. Bajka, ale jakże miła.
Bliska mi jest również filozofia przedstawiona w powieści (tej i poprzednich w sumie też). Filozofia miłości. Tak ją chyba można nazwać w skrócie. Bardzo ładnie Musierowicz pisze o przemijaniu, o życiu. Lubię to. Może rzeczywistość jest nieco inna, świat bardziej skomplikowany, a te poglądy to taka trochę Arkadia myśli (umysłowy odpowiednik gospodarstwa Florków). Ale to nie szkodzi. W Jeżycjadzie zawsze szukałam zapomnienia i dobra. I to dostaję.
Jest natomiast jeden wielki zarzut, coś co sprawia, że Feblik jako powieść, zwłaszcza dla młodzieży, zupełnie się nie broni. Otóż, ta książka jest po prostu nudna. Czy też nudny jest główny wątek, czyli relacja Ignasia i Agi. W sumie nic się tam nie dzieje, brakuje żywej akcji, napięcia, emocji. Bohaterowie kursują między Poznaniem, a podpoznańską wsią. Jedzą coś, kąpią się, piją wodę. I ględzą. Książka jest przeładowana arcynudnymi opisami uczuć, wyglądu i emocji młodej pary, a liczne fragmenty o wielkopolskich zabytkach (po co? po co?) nie pomagają tu wcale. Gdyby nie wstawki z gospodarstwa Floriana i Patrycji Feblik byłby naprawdę trudny do zdzierżenia.
Oceniając Feblika, jako powieść dla nastolatków, trzeba napisać wprost: to nie jest dobra książka. Ani nie jest interesująca, ani atrakcyjna dla młodego czytelnika. Wątek romansowy jest nudny, wątek rodzinny Agi jest nudny i potraktowany koszmarnie po wierzchu (a przecież trudna relacja młodej dziewczyny z mamą-alkoholiczką i despotyczną siostrą mogłaby być naprawdę fascynująca). Przecież Jeżycjada to docelowo powieści dla nastolatków, a nie dla trzydziestoletnich starych ciotek, które lubią wracać czasem do dzieciństwa. Przecież ja to tylko dlatego jeszcze czytam - z wielkiego sentymentu! Ale gdybym miała dziś lat piętnaście, to raczej rzuciłabym te książki w kąt. Wszystkie od Języka Trolli poczynając. Feblika również! Zalety książki o których pisałam prędzej zachwycą taką starą jeżycjadową wyjadaczkę jak ja, niż młodego czytelnika. Jeśli jednak porównywać Feblika do poprzednich kilku części to moim zdaniem broni się i wypada na ich tle zdecydowanie lepiej. Jest to jednak powieść, którą polecić mogę wyłącznie wiernym fanom.
Moja ocena: 5/10
*W ogóle ta cała sytuacja w której ona jest w ciąży, a on ucieka do Stanów na stypendium wydała mi się mocno absurdalna. Gdyby to chodziło o mojego ukochanego, to bym go wypychała żeby jechał, w końcu to jego przyszłość. Róża otoczona kochającą rodziną przecież poradzi sobie te parę miesięcy bez niego. Bez przesady. Na narodziny córki wrócił do Polski.
*W ogóle ta cała sytuacja w której ona jest w ciąży, a on ucieka do Stanów na stypendium wydała mi się mocno absurdalna. Gdyby to chodziło o mojego ukochanego, to bym go wypychała żeby jechał, w końcu to jego przyszłość. Róża otoczona kochającą rodziną przecież poradzi sobie te parę miesięcy bez niego. Bez przesady. Na narodziny córki wrócił do Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz