Czy kobiety rzeczywiście są wspaniałą rzeczą? Może i są. Owszem, kobiety rzeczywiście są wspaniałą rzeczą, ale w istocie wcale nie są rzeczą.
Dwudziestowieczne Chiny. Miotane przemianami politycznymi, gospodarczymi i społecznymi. Wojnami i rewolucjami. Powstaniami, głodem i bratobójczymi walkami. Na tym burzliwym tle, w prowincji Północno-Wschodniego Gaomi toczy się codzienne życie rodziny Shangguan, która w momencie rozpoczęcia opowieści składa się z matki, ośmiu córek i jednego syna. Poznajemy ich losy, tragedie, nieszczęścia, ale też codzienne życie na chińskiej prowincji.
To było moje drugie spotkanie z chińskim noblistą. Pierwszym była lektura niezwykłej i niepokojącej Krainy wódki, która to książka porwała mnie kompletnie. Sięgając po dość opasłe Obfite piersi, pełne biodra miałam więc naprawdę duże oczekiwania. Czy zostały one spełnione? Hmm…
Chyba zacząć należy od tego, że Mo Yan jest naprawdę wybitnym pisarzem. Pięknie operuje słowem, kreśli naprawdę doskonałe postacie, ma swój charakterystyczny, trudny do podrobienia styl. To było widać i czuć zarówno w Krainie wódki, jak i w Obfitych… To jest dobra, wartościowa książka. Bezdyskusyjnie. To jest książka, którą mogę w ciemno polecać wielbicielom pełnokrwistej, porządnej literatury. Jednak gdybym miała tak zupełnie szczerze powiedzieć czy Obfite… mnie porwały i powaliły na kolana, musiałabym jednak powiedzieć: nie.
Dlaczego? Niełatwo to określić. Niewątpliwie Mo Yan stworzył monumentalne dzieło. Rozprawił się w nim z burzliwą historią Chin w dwudziestym wieku i zrobił to doskonale. Ogromnym plusem jest to, że widzimy jak dramatyczne wydarzenia historyczne wpływały na życie jednostek, na ich codzienność, na odbiór świata. Do tego doskonale ukazana chińska prowincja, chińskie tradycje i zwyczaje (jak choćby krępowanie stóp), chińska kultura na tle zmieniającej się epoki. To wszystko bezsprzecznie udało się Mo Yanowi osiągnąć. Choćby dlatego Obfite… są powieścią wartą polecenia.
Nie ma też wątpliwości, że konwencja realizmu magicznego doskonale tu pasuje. Tak samo jak naturalizm opisów, momentami baśniowy wręcz klimat powieści. Okrucieństwo i brutalność, wymuszona przez ciężkie i bolesne czasy w jakich przyszło żyć naszym bohaterom, doskonale komponują się z piękną przyrodą, miłością i cielesnością. Ładnie też współgra tu sposób narracji, która płynnie przechodzi z pierwszoosobowej do wszechwiedzącego trzecioosobowego narratora i odwrotnie.
Bardzo mi się też spodobał obraz kobiet, który zbudował autor. To kobiety tu rządzą, biorą sprawy w swoje ręce, dominują nad mężczyznami. To one są tą nową siłą, to one są przyszłością. Kobiecość seksualna, macierzyńska, magiczna, powoli przejmująca cechy męskie. Mężczyźni są dużo słabsi. Absolutnym mistrzostwem jest też postać Shangguana Jintonga - jedynego syna rodziny Shangguan. Zwłaszcza prowadzenie przez niego narracji, kiedy był zafascynowanym mlekiem i piersiami niemowlęciem. Cymes!
Dlaczego więc Obfite… nie zostały książką mojego życia, skoro autor wybitny, temat doskonale zrealizowany, świat przedstawiony piękny i unikalny? Otóż, odniosłam wrażenie, że jest to książka szalenie nierówna. Nierówna pod względem toczenia się akcji. Były fragmenty od których nie mogłam się oderwać, przy których czytaniu właściwie nie byłam w stanie powiedzieć, kiedy minął czas. I było momenty najzwyczajniej w świecie nudne. Ogromna ilość opisów, nawet doskonałych literacko, trochę przytłacza. Wszystkiego było po prostu za dużo. Do tego jest to lektura niezwykle wymagająca. Trzeba się przy niej mocno skupiać, koncentrować, co w samo w sobie nie jest wadą, ale już w połączeniu z dłużyznami jest dość uciążliwe.
Nie mogę więc nazwać Obfitych piersi, pełnych bioder książką mojego życia czy powieścią doskonałą. Jest to z pewnością kawał dobrej literatury, czas przy niej spędzony nie jest czasem straconym, przeciwnie. Brakuje jej po prostu trochę tempa. Nie jest to też książka, która każdemu się spodoba, bo takie też są dzieła Mo Yana. Nie dla każdego. Jeśli jednak lubicie klimat realizmu magicznego, zmieszany z naturalizmem, oniryzmem, brutalnością i baśniowością, to śmiało sięgajcie po Obfite piersi, pełne biodra. Warto!
Moja ocena: 7/10
Bardzo cenię twórczość tego autora - "Żaby" mnie zachwyciły, "Obfite piersi..." wzruszyły, a "Kraina wódki" cóż... to dopiero była psychodeliczna podróż ;) Ostatnio recenzowałam "Bum!" i miałam podobne wrażenia, jakie Ty masz po "Obfitych piersiach..." była nierówna, czegoś jej brakowało. Jednak to nadal Mo Yan, czyli oczywiście powieść na poziomie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Olga
Dokładnie! "Bum" mam już kupione i czeka na przeczytanie :)
UsuńCzytałam tę książkę przeszło dwa lata temu, jednak Twoje spostrzeżenia dokładnie odwzorowują moje wrażenia po jej przeczytaniu. Książka i sposób przedstawienia historii rodziny Shannguan kojarzyła mi się trochę z moją ukochaną powieścią Marqueza "Sto lat samotności". Może dzięki temu "Obfite.." mi się podobały. Jednak, tak jak piszesz, fragmenty tej książki ciągnęły się czasem w nieskończoność i niejednokrotnie po prostu zasypiałam ;)
OdpowiedzUsuńTo prawda, są podobieństwa do "Stu lat samotności". Swoją drogą, muszę sobie odświeżyć tę książkę, bo czytałam ją całe wieki temu.
UsuńA ja dopiero chcę zacząć przygodę z tym autorem. Uwielbiam realizm magiczny i oniryzm i zastanawiam się od której pozycji Mo Yana zacząć. Czytałaś może więcej jego książek? Możesz polecić coś na początek?
OdpowiedzUsuń