Dziś chciałabym Wam opowiedzieć kilka słów o powieści, która w ten mroczny listopadowy czas napełni Was pozytywną energią i milutkim ciepełkiem. O książce, która przeniesie Was w świat angielskiej prowincji, małomiasteczkowych dylematów i kobiecej władzy.
Blog o miłości do czytania. Subiektywny i nieprofesjonalny, ale przepełniony prawdziwym, wieloletnim uczuciem do cichych wieczorów spędzonych z opasłą książką, antykwariatów, księgarni i zakurzonych bibliotek.
poniedziałek, 30 listopada 2015
piątek, 27 listopada 2015
"Arena Szczurów" Marek Krajewski
Kryminały Marka Krajewskiego czytam od bardzo dawna, znam wszystkie i jest on jednym z pierwszych polskich autorów, którego pokochałam (długo byłam dość oporna w kwestii rodzimej literatury). Dlatego każda jego nowa powieść to dla mnie pretekst do błyskawicznej wizyty w księgarni i naprawdę duża radość. Nawet jeśli nie do końca trafi ona w moje gusta, a tak było w choćby w przypadku przedostatniej powieści Władca liczb, czas spędzony z jego powieściami nigdy nie jest stracony. A jeśli książka idealnie wpisuje się w moje upodobania literackie? Wtedy jest wprost genialnie!
Na wstępie trzeba zaznaczyć, że Arena tak naprawdę nie jest typowym kryminałem. Nie ma tu właściwie żadnej zagadki, nie ma tajemnic do rozwikłania. Oczywiście autor nie odkrywa wszystkich kart od razu, a fabuła trochę zaskakuje, ale nie do tego stopnia żeby powieść tę nazwać kryminałem. Dużo tu natomiast brutalności, mocnych scen, mrocznych stron ludzkiej natury, brudu, smrodu i daleko posuniętego naturalizmu. Trochę jest też akcji, ale bez przesady. Gdybym miała zakwalifikować Arenę do jakiegoś typu książek (tylko w sumie po co?), to może obyczajowa sensacja z mocnymi elementami naturalistycznymi? Sama nie wiem :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)