Dziś krótko i węzłowato, bo zadam tylko dwa dręczące mnie pytania. Dlaczego na świecie jest tak dużo książek (i wciąż powstają nowe)? I dlaczego mam tak mało czasu na ich poznanie? Dodam jeszcze, że mimo świadomości, że przeczytanie każdej dobrej książki jaka powstała jest niemożliwe (a moja definicja dobrej książki jest szeroka: czytuję dziewiętnastowieczną klasykę i nowości, książki podróżnicze i reportaże, publicystykę, poezję, biografie, autobiografie, pamiętniki, książki historyczne, lubię powieści fantasy, czasem nawet kryminały) nadal walczę. Stąd w niewielkim mieszkaniu zalegają tony książek, które czekają na lepsze dni, mam napady histerii w księgarniach i antykwariatach, a podczas wizyt u rodziny i znajomych zajmuję się przede wszystkim obmacywaniem ich biblioteczek. Nie jest ze mną dobrze...
Blog o miłości do czytania. Subiektywny i nieprofesjonalny, ale przepełniony prawdziwym, wieloletnim uczuciem do cichych wieczorów spędzonych z opasłą książką, antykwariatów, księgarni i zakurzonych bibliotek.
czwartek, 23 lutego 2012
poniedziałek, 20 lutego 2012
Miłość po islamsku
Leila Aboulela
Poszerzania geograficznych horyzontów czytelniczych ciąg dalszy - teraz pora na Sudan i powieść autorstwa Leili Abouleli pt.: Tłumaczka. Książka opisuje losy miłości dwojga doświadczonych przez życie ludzi: wdowy Sammar - tłumaczki pochodzenia sudańskiego i rozwodnika Rae - szkockiego islamisty, zafascynowanego tą religią i kulturą. Zakochani, aby być razem muszą pokonać tylko jedną (ale za to jakże trudną) przeszkodę - Rea musi się nawrócić i przyjąć islam. Akcja powieści rozgrywa się w Szkocji i Sudanie.
Warstwa fabularna powieści to dość banalna historia miłosna. Znajdziemy w niej i zmarłego tragicznie męża, zgorzkniałą, pełną pretensji teściową i oczywiście, będące na pierwszym planie uczucie dwojga głównych bohaterów. Sammar i Rae przede wszystkim rozmawiają, dzielą się ze sobą swoimi przeżyciami i emocjami. Łączy ich porozumienie dusz. Lecz czy będą mogli być razem? Czy Rea poświęci swoją reputację zawodową i swoje przekonania dla Sammar? Mimo tej pozornej banalności uczucia bohaterów są opisane w sposób wnikliwy, staranny i autentyczny. Ich emocje i przeżycia nie są w żadnej mierze przesłodzone, czy sztuczne - są prawdziwe.
Dla mnie najciekawsze w Tłumaczce jest zupełnie inne spojrzenie na islam. Poznajemy tę religię z perspektywy młodej, wykształconej kobiety. Sammar nie jest stereotypową muzułmanką. Wyszła za mąż z miłości, a po śmierci ukochanego sama zadecydowała o swoim losie i postanowiła żyć w Szkocji - w obcym kraju, całkiem samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Druga część powieści rozgrywa się w Sudanie, gdzie poznajemy więcej kobiet z otoczenia Sammar - jej teściową i przyjaciółki. Wszystkie są wykształcone, samodzielne i dokonują własnych wyborów. Jednocześnie są kobietami głęboko wierzącymi, gorliwie stosującymi się do zaleceń własnej religii. Książka w ciekawy sposób łamie stereotypy ciemnego, niewykształconego islamskiego terrorysty i zastraszonych, niepiśmiennych kobiet. Bohaterowie Tłumaczki są inni - bardziej podobni do ludzi zachodu, a zarazem odrębni. Odrębni w pozytywny sposób.
Ponieważ druga część powieści toczy się w Sudanie, mamy okazję poznać ten kraj nieco lepiej i przyjrzeć się codziennemu życiu ludzi. Kraj w którym panuje bieda, a dostawy prądu są nieustannie wstrzymywane. Kraj z którego każdy, kto ma jakąkolwiek szansę, próbuje uciec. Ale też kraj dzieciństwa - ukochany, piękny, magiczny, pełen wspomnień. Kraj bezpieczny - w przeciwieństwie do zimnej, deszczowej i pełnej niezrozumienia Szkocji. Obraz Sudanu oczami Sudanki - to również wielka wartość tej książki.
Warty dostrzeżenie jest też język i sposób narracji, jakimi posługuje się Leila Aboulela: spokojny, monotonny, pozbawiony egzaltacji, a zarazem pełen silnych emocji i cierpienia, ukrytych pod prostymi słowami.
Podsumowując - Tłumaczka autorstwa Leili Abouleli jest to powieść dobrze i ciekawie napisana. Warto ją przeczytać choćby ze względu na jej aspekty poznawcze. Polecam ją przede wszytskim paniom, które lubią ambitniejsze romanse i powieści psychologiczne oraz osobom zainteresowanym islamem, Sudanem i lubiącym odkrywać nowe, inne światy.
piątek, 17 lutego 2012
Dzień Kota!
Ten tydzień obfituje w same niezwykle ważne święta, usytuowane zgodnie z ich istotnością: najpierw Walentynki - można olać, zwłaszcza, jeśli Twój mężczyzna z dumną miną wręcza ci puszkę browara i oznajmia, że oto jest twoja walentynka (tak, tak... historia prawdziwa...); Tłusty Czwartek - to już jest prawdziwe święto, które trzeba obowiązkowo celebrować; no i dziś, śmiem twierdzić, że mamy najważniejszy dzień w roku - Dzień Kota! Składam więc najlepsze życzenia wszystkim Kotom świata - tym dachowym, podwórkowym, wypieszczonym kanapowcom i rodowodowej arykotracji. Niech Wasza miska będzie zawsze pełna, łóżko zawsze rozłożone i wygrzane, a Wasi ludzie zawsze Was głaszczą:).
W ten wyjątkowy dzień, wszystkim wielbicielom czterołapnych terrorystów, pragnę polecić moją ulubioną pozycję o Kotach, która nazywa sie po prostu O kotach (ang. On cats i szczerze mówiąc angielska wersja bardziej mi odpowiada). Autorką jest jedna z moich ulubionych pisarek - Doris Lessing. W książce znajdziemy zbiór wspomnień i refleksji Lessing, przedmiotem których są Koty, które przewinęły się przez jej życie. Szczególne miejsce w jej sercu zajmuje Kocur zwany El Magnifico. Autorka pisze o zwierzakach z miłością i ogromnym szacunkiem - czyli tak jak się o Kotach pisać powinno:). Więc jeśli jakiś koci fanatyk jeszcze jej nie czytał, niech lepiej szybko nadrobi zaległości!
czwartek, 16 lutego 2012
Fantastyczna fantastyka
George R.R. Martin
Z literaturą z gatunku fantasy mam pewien problem. Otóż lubię ja niezmiernie. Jako jedenastolatka zaczytywałam się w Tolkienie, trochę później zwariowałam na punkcie Sapkowskiego. Przeczytałam jeszcze parę pozycji - polskich i zagranicznych - i uświadomiłam sobie, że owszem, nie ma nic lepszego niż dobrze napisane fantasy, ale nie ma też nic gorszego niż fantasy napisane źle. Nie będę przytaczać tytułów, ani ciskać gromów w konkretną stronę, ale prawda jest taka, że wśród autorów mamy kilku mistrzów gatunku i całą rzeszę miernot. Niestety... Ze względu na dość traumatyczne doświadczenia, do literatury fantasy pochodzę jak do przysłowiowego jeża. Niepewnie, podkradam się bardzo powoli. Tak też zaczęła się moja przygoda z powieściami G.R.R. Martina - ostrożnie i nieśmiało zbierałam informacje i opinie znajomych. W końcu z lękiem w sercu udałam się do księgarni, zapłaciłam 50 zł (chlip, chlip). I co? I to było najlepiej wydane 50 zł w ciągu ostatniego pół roku!
Pisanie kolejnych achów i ochów, i westchnień zachwytu byłoby marnowaniem czasu. Wszyscy wiedzą, że książka jest fantastyczna:) Ja tylko potwierdzam, dołączam się do szerokiego grona oczarowanych, polecam gorąco i z całego serca, itp., itd.
Nie będę też streszczać fabuły - sam tytuł mówi czytelnikowi o co chodzi. Bohaterowie biją się o tron - walczą o władzę w krainie Westeros. Informacyjnie dodam, że w powieści nie ma elfów, krasnoludów i niziołków. Autor przenosi nas do świata analogicznego do średniowiecznej Europy, a element magiczny ogranicza do minimum. Swoje refleksje nad tą książkę zawężę do pełnego szacunku pochylenia głowy nad bohaterami, którzy, skonstruowani z mistrzowską wręcz głębią, są różnorodni, wielowymiarowi i prawdziwi. Zwłaszcza Tyrion - uwielbiam Tyriona:). Ukłonię się przed doskonałym rzemiosłem językowym - nie ma tu kiczu, patosu i banału, tylko pełnokrwisty autentyzm. I na koniec wspomnę to, co spodobało mi się najbardziej, czyli relacje rodzeństwa Stark z ich wilkorami. Piękne podkreślenie związku jaki potrafi połączyć człowieka i zwierzę, zasługuje na uznanie. Aczkolwiek czy Lato, Kudłacz, Nymeria, Dama, Duch i Szary Wicher to takie zupełnie zwyczajne zwierzęta? Może dowiem się więcej w następnych tomach cyklu.
Jedyne co mi się nie podoba, to wyjątkowo ohydne okładki... No cóż, nie można mieć wszystkiego...
Z literaturą z gatunku fantasy mam pewien problem. Otóż lubię ja niezmiernie. Jako jedenastolatka zaczytywałam się w Tolkienie, trochę później zwariowałam na punkcie Sapkowskiego. Przeczytałam jeszcze parę pozycji - polskich i zagranicznych - i uświadomiłam sobie, że owszem, nie ma nic lepszego niż dobrze napisane fantasy, ale nie ma też nic gorszego niż fantasy napisane źle. Nie będę przytaczać tytułów, ani ciskać gromów w konkretną stronę, ale prawda jest taka, że wśród autorów mamy kilku mistrzów gatunku i całą rzeszę miernot. Niestety... Ze względu na dość traumatyczne doświadczenia, do literatury fantasy pochodzę jak do przysłowiowego jeża. Niepewnie, podkradam się bardzo powoli. Tak też zaczęła się moja przygoda z powieściami G.R.R. Martina - ostrożnie i nieśmiało zbierałam informacje i opinie znajomych. W końcu z lękiem w sercu udałam się do księgarni, zapłaciłam 50 zł (chlip, chlip). I co? I to było najlepiej wydane 50 zł w ciągu ostatniego pół roku!
Pisanie kolejnych achów i ochów, i westchnień zachwytu byłoby marnowaniem czasu. Wszyscy wiedzą, że książka jest fantastyczna:) Ja tylko potwierdzam, dołączam się do szerokiego grona oczarowanych, polecam gorąco i z całego serca, itp., itd.
Nie będę też streszczać fabuły - sam tytuł mówi czytelnikowi o co chodzi. Bohaterowie biją się o tron - walczą o władzę w krainie Westeros. Informacyjnie dodam, że w powieści nie ma elfów, krasnoludów i niziołków. Autor przenosi nas do świata analogicznego do średniowiecznej Europy, a element magiczny ogranicza do minimum. Swoje refleksje nad tą książkę zawężę do pełnego szacunku pochylenia głowy nad bohaterami, którzy, skonstruowani z mistrzowską wręcz głębią, są różnorodni, wielowymiarowi i prawdziwi. Zwłaszcza Tyrion - uwielbiam Tyriona:). Ukłonię się przed doskonałym rzemiosłem językowym - nie ma tu kiczu, patosu i banału, tylko pełnokrwisty autentyzm. I na koniec wspomnę to, co spodobało mi się najbardziej, czyli relacje rodzeństwa Stark z ich wilkorami. Piękne podkreślenie związku jaki potrafi połączyć człowieka i zwierzę, zasługuje na uznanie. Aczkolwiek czy Lato, Kudłacz, Nymeria, Dama, Duch i Szary Wicher to takie zupełnie zwyczajne zwierzęta? Może dowiem się więcej w następnych tomach cyklu.
Jedyne co mi się nie podoba, to wyjątkowo ohydne okładki... No cóż, nie można mieć wszystkiego...
Właśnie patrzę pożądliwie na kolejną część serii Starcie królów, więc proszę o wybaczenie, ale znikam knuć zapijane piwem i zagryzane dziczyzną polityczne intrygi.
Ach, no i gdyby ktoś przypadkiem tu zajrzał i przyszło by mu do głowy polecić jakąś porządną powieść fantasy - proszę się nie wstydzić, nie krępować - tylko pisać!!!
środa, 8 lutego 2012
Książka w podróży
Jadę pociągiem. W przedziale jest 5 osób, niemiłosiernie gorąco (kto by się spodziewał - na dworze panuje taki siarczysty mróz!), mam miejsce na środku - więc siedzę ściśnięta z moją wielką torebką i laptopem na kolanach. Dobrze, że przynajmniej ludzie siedzą cicho i nie gadają, bo tego bym już nie zniosła. Szczerze mówiąc taka podróż byłaby koszmarem... byłaby, gdybym nie miała ze sobą dobrej książki. Dzięki niej zapominam o współpasażerach, nie czuję tego uporczywego gorąca, a godziny uciekają z prędkością światła. Kołysanie i turkot pojazdu hipnotyzują i wpadam w prawdziwy trans czytania. Moją lekturą podróżną jest drugi tom Sagi lodu i ognia Georga R.R. Martina i muszę przyznać, że spełnia swoją funkcję w stu procentach. Polecam:) A już niedługo pojawi się pean na cześć części pierwszej serii, czyli Gry o tron. Ale żeby go napisać muszę oderwać się od części drugiej - a to nie jest wcale takie proste!
sobota, 4 lutego 2012
Mądrość płynąca z Tatr
Józef Tischner
Chcę dziś przedstawić trochę inną książkę. Nie beletrystykę, nie reportaż. Pozycję, która wymaga chwili zatrzymania się, wyciszenia i skupienia. W zamian dając mądrość, prawdę i prostotę.
Chcę dziś przedstawić trochę inną książkę. Nie beletrystykę, nie reportaż. Pozycję, która wymaga chwili zatrzymania się, wyciszenia i skupienia. W zamian dając mądrość, prawdę i prostotę.
Z całego serca polecam wszystkim - młodszym, starszym, wierzącym i niewierzącym, kobietom i mężczyznom, góralom i ceprom (tak to się chyba mówi na nie-górali?) zbiór kazań księdza Józefa Tischnera. Pochodzą one z lat 1981-1997 i wszystkie były wygłoszone podczas odbywających się co roku mszy Ludzi Gór. Kazania traktują o najistotniejszych ludzkich sprawach i naznaczone są ówczesną sytuacją polityczną Polski - walką z władzą komunistyczną i próbami odnalezienia się w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości. Dużo w nich tematyki niepodległościowej, ale dotyczą też zwykłych, codziennych spraw, takich jak pierwsza miłość, czy walka o byt. Najważniejszy punkt w rozważaniach stanowi tytułowa śleboda, do której ksiądz powraca niemal w każdym kazaniu: w języku literackim jest to "swoboda" ale to nie to samo (...), to coś takiego co czuje gospodarz w swoim gospodarstwie. To jest coś różnego od swawoli. Swawola niszczy, swawola depcze (...). Śleboda jest mądra.
Słowa księdza Tischnera niosą prostą, zwyczajną mądrość. Specyficzny klimat (ale i swego rodzaju trudność w czytaniu) nadaje to, że wszystkie kazania zostały zapisane w góralskiej gwarze. Do tego przytaczane są teksty ludowych piosenek śpiewanych podczas mszy. Dzięki temu przenosimy się w Tatry, pod Turbacz. To nie jest książka, którą się szybko czyta i szybko zapomina. Nad każdym kazaniem warto się na chwilę zatrzymać i wyciągnąć wnioski. Ja czytałam ją ponad miesiąc, oszczędnie dawkując. I nie żałuję ani sekundy spędzonej podczas lektury.
Słowa księdza Tischnera niosą prostą, zwyczajną mądrość. Specyficzny klimat (ale i swego rodzaju trudność w czytaniu) nadaje to, że wszystkie kazania zostały zapisane w góralskiej gwarze. Do tego przytaczane są teksty ludowych piosenek śpiewanych podczas mszy. Dzięki temu przenosimy się w Tatry, pod Turbacz. To nie jest książka, którą się szybko czyta i szybko zapomina. Nad każdym kazaniem warto się na chwilę zatrzymać i wyciągnąć wnioski. Ja czytałam ją ponad miesiąc, oszczędnie dawkując. I nie żałuję ani sekundy spędzonej podczas lektury.
Nie wystarczy mieć, trza wiedzieć, że to, co mos, to jest boski dar. Boski dar! Choćbyś kielo mioł, a nie cuł, ze to, co mos, to boski dar, to z tego nic, ino ciężar i frasunek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)